Kompromitacja polskiej drużyny w Lidze Mistrzów! Trzeci raz z rzędu. Wielki wstyd. Jakub Balcerski 25.01.2022 21:49. Posłuchaj artykułu (ładuję) Projekt Warszawa jest bliski odpadnięcia
W ostatnich latach w europejskich pucharach królowały hiszpańskie kluby Kluby z Premier League, która jest najbogatszą ligą świata, długo nie potrafiły przeciwstawić się Realowi Madryt czy Barcelonie Tottenham, Liverpool, Arsenal i Chelsea dokonały historycznej rzeczy, mamy angielską dominację w Europie Kapitalne pościgi, epickie boje, emocje do ostatnich sekund i drogi z piekła do nieba - kończący się sezon w europejskich pucharach na długo zapadnie w pamięć, głównie za sprawą angielskich drużyn, które zagrały w... niemieckim stylu, do końca. Liverpool odrobił trzybramkową stratę z Camp Nou, pokonał Barcelonę 4:0 i zameldował się pierwszy w finale Champions League. Dzień później Tottenham, który przegrywał z Ajaxem do przerwy 0:2 w Amsterdamie, a wcześniej poniósł porażkę na własnym terenie 0:1, zagrał koncertową drugą połowę i wygrał 3:2, decydującego gola strzelając w szóstej minucie doliczonego czasu gry. Z obu stron płynęły rzeki łez - w Amsterdamie ze smutku i żalu, w Londynie z radości. Dzień później spora część angielskiej stolicy znowu nie poszła wcześnie spać, bowiem mogła świętować awans do finału Ligi Europy Arsenalu i Chelsea. Kanonierzy pewnie pokonali Valencię 4:2, a w dwumeczu aż 7:3. The Blues musieli rozstrzygnąć sprawę w rzutach karnych i choć po dwóch kolejkach przegrywali z Eintrachtem Frankfurt, to ostatecznie mogli cieszyć się z awansu. Eintracht był ostatnim zespołem, który mógł zakłócić angielską dominację w kończącym się sezonie. Rewelacja LE okazała się jednak gorsza w konkursie "jedenastek" i oto nastąpiła historyczna chwila w piłce nożnej. O ile wcześniej zdarzały się finały LM i LE drużyn z tego samego kraju, to nigdy wcześniej cztery zespoły z jednej ligi nie stanowiły kompletu finalistów. Do czwartku, 9 maja 2019 roku. W ostatnich latach w europejskich pucharach królowały hiszpańskie kluby. W Lidze Mistrzów wygrały pięć ostatnich finałów. W Lidze Europy wygrały cztery z pięciu ostatnich finałów, a jedynym wyjątkiem było zwycięstwo... angielskiej drużyny, a konkretnie Manchesteru United. Kluby z Premier League, która jest najbogatszą ligą świata, długo nie potrafiły przeciwstawić się Realowi Madryt czy Barcelonie. Dwa lata temu w ćwierćfinale LM grał tylko jeden przedstawiciel ligi angielskiej - Leicester City. W sezonie 2014/2015 było jeszcze gorzej, ponieważ na tym etapie nie było nikogo z Premier League. Nieco lepiej było w ostatnich latach, a przed rokiem Liverpool dotarł nawet do finału, w którym przegrał z Realem. Tottenham, Liverpool, Arsenal i Chelsea dokonały historycznej rzeczy, mamy angielską dominację w Europie, ale trudno przewidzieć, czy będzie trwała w kolejnych latach, czy to raczej jednorazowy wyskok. W historii Ligi Mistrzów skuteczniejszym zawodnikiem jest tylko Cristiano Ronaldo, który ma na koncie 137 goli. Lionel Messi zajmuje drugie miejsce i ma w sumie 123 zdobyte bramki. Pierwsze trafienie w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach zanotował równo 16 lat temu, 2 listopada 2005 roku. W pierwszej kolejce fazy grupowej Ligi Mistrzów zespoły z ligi szumnie nazywanej najlepszą na świecie po prostu się skompromitowały. Honor Premier League ratować próbowała Chelsea, która pokonała Maccabi Tel Awiw 4:0, ale poza nią wszystkie inne drużyny z angielskiej ekstraklasy poniosły porażki. Manchester City przegrał 1:2 z Juventusem, Manchester United uległ PSV 1:2, a Arsenal nie poradził sobie z chorwackim kopciuszkiem - Dinamem Zagrzeb - który pokonał go 2:1. Taka sytuacja nie zdarzyła się nigdy wcześniej. Między sezonami 2004/2005 i 2011/12 żaden angielski zespół nie przegrał w pierwszej kolejce fazy grupowej Lig Mistrzów, ale z każdym rokiem było coraz gorzej. W sezonach 2012/2013 i 2013/2014 jeden zespół z Premier League poległ w kolejce otwierającej Champions League, natomiast w ubiegłorocznych rozgrywkach dwie drużyny przegrały w pierwszej kolejce fazy grupowej. Nigdy jednak nie zdarzyły się trzy porażki w jednej rundzie spotkań. "Suarez zepsuł Szczęsnego", "Mógł zagryźć" Sytuacja drużyn z - jak przedstawiają Anglicy - najlepszej ligi świata wygląda co najwyżej przeciętnie w porównaniu do zespołów z pięciu najlepszych lig w Europie. W Lidze Mistrzów gra pięć hiszpańskich drużyn, które zdobyły w sumie 10 na 15 możliwych punktów. Z grona czterech niemieckich zespołów tylko Borussia Monchengladbach przegrała, zresztą z Sevillą, reszta ekip odniosła zwycięstwa. Włosi i Francuzi mają tylko po dwie drużyny w najbardziej elitarnych rozgrywkach w Europie, ale zdobyły one 4 na 6 możliwych punktów. O stan angielskiej piłki martwi się szkoleniowiec The Blues, José Mourinho. - To po prostu smutne - przyznał. - Rozpoczynasz fazę grupową i cztery nasze zespoły mogą zdobyć 12 punktów, a sięgają tylko po 3 oczka. To zła wiadomość dla angielskiego futbolu - dodał Portugalczyk. Manchester City odnotował przychody w wysokości 712.8 miliona funtów. Jest to wzrost o 99.8 miliona w stosunku do poprzednich dwunastu miesięcy. Zyski drużyny z “Etihad Stadium” wyniosły 80.4 miliona funtów. Jest to wynik prawie dwukrotnie wyższy niż w poprzednim roku, gdzie kwota zysku wynosiła 41.7 miliona. Czwartek, 14 kwietnia (07:24) W piłkarskiej Lidze Mistrzów wyłoniono już półfinalistów. W gronie czterech drużyn mamy dwie ekipy z Anglii: Manchester City i Liverpool oraz dwie z Hiszpanii. To Real Madryt i Villarreal, który tym samym powtórzył swój największy sukces sprzed 16 lat. Angielsko-hiszpańska dominacja w Champions League trwa w najlepsze. Półfinały bez angielskich i hiszpańskich drużyn? To prawdziwa rzadkość. Gdybyśmy postanowili wyłączyć z tych rozważań pandemiczny rok 2020, w którym rzeczywiście doszło do takiej anomalii (w półfinale zagrały Bayern, Olympique Lyon, PSG i RB Lipsk) to poprzedni taki przypadek miał miejsce w sezonie 1995/96, gdy Legia dotarła do ćwierćfinału, a Liga Mistrzów w niczym nie przypominała dzisiejszych rozgrywek. Zresztą od tamtego czasu przez ćwierćwiecze przeszła przecież liczne reformy. Tym razem w półfinałach mamy dwie angielsko-hiszpański pary. Manchester City zagra z Realem Madryt i to z pewnością będzie hit, ale i druga para Liverpool - Villarreal wydaje się gwarantować emocje. To będą świetnie pojedynki pod względem piłkarskim, ale także trenerskim. Pep Guardiola kontra Carlo Ancelotti i Juergen Klopp kontra Unai Emery. Można zacierać ręce - szczególnie, że pierwsze mecze rozstaną rozegrane już pod koniec kwietnia, a rewanże na początku maja. Wspomniany Guardiola został zresztą wczoraj rekordzistą Ligi Mistrzów, bo prowadzona przez niego drużyna już po raz 9 zagra w półfinale rozgrywek. W przeszłości były to oczywiście także FC Barcelona i Bayern. Przed rokiem Manchester City doszedł do wielkiego finału, ale przegrał w nim z Chelsea 0-1. Pytanie natomiast o hiszpańskie ekipy, bo choć, jak wiemy, w półfinałach meldują się regularnie, to w ostatnich latach w finałach już ich nie oglądamy. Po tym jak w latach 2014-2018 Champions League raz wygrała FC Barcelona a czterokrotnie Real Madryt, hiszpańskiej ekipy w finale nie było. W 2019 roku w półfinale Barcelonę zlał Liverpool a Real i Atletico odpadły już w 1/8 finału. Rok 2020 to pandemiczny turnieju finałowy w Lizbonie i ćwierćfinałowe porażki Barcelony i Atletico. Przed rokiem Real nie poradził sobie w półfinale z Chelsea. Tegoroczne półfinały poukładały się w taki sposób, że możemy mieć w Lidze Mistrzów finał angielski lub hiszpański. Kluby z Anglii grały ze sobą w finałach w 2021, 2019 i 2008 roku. Hiszpańskie stoczyły pierwszy wewnątrzkrajowy finał Champions League a było to w 2000 roku. Później w 2014 i 2016 roku w decydującym meczu mieliśmy dwukrotnie derby Madrytu pomiędzy Realem i Atletico. Mnóstwo było za to finałów angielsko-hiszpańskich. Początki tej rywalizacji sięgają odległych czasów. Jeszcze nie Ligi Mistrzów, ale Pucharu Europy. W 1981 roku zagrały ze sobą Liverpool i Real. Na kolejny taki finał trzeba się było jednak naczekać. Dokładnie ćwierć wieku. W 2006 roku FC Barcelona wygrała z Arsenalem. Trzy lata później "Duma Katalonii" poradziła sobie z Manchesterem United, a ponownie dokonała tego w sezonie 2012/2013. W 2018 roku w finale Real odprawił z kwitkiem Liverpool. Teraz półfinały zapowiadają się bardzo interesująco. Manchester City i Liverpool są w świetnej formie. Walczą o mistrzostwo Anglii i niewykluczone, że powalczą ze sobą w finale. Real zmierza po mistrzostwo Hiszpanii i ma Karima Benzemę oraz Lukę Modricia, którzy są we wspaniałej formie. Do tego Villarreal, który przed rokiem wygrał Ligę Europy a teraz mierzy w kolejny sukces. Miasto VilaReal położone nieopodal Valencii liczy sobie zaledwie nieco ponad 50 tysięcy mieszkańców. W półfinale Ligi Mistrzów zagrał tylko jeden klub z mniejszego miasta. To AS Monaco. Wreszcie przed rokiem Lech Poznań przed własną publicznością wygrał z Karabachem 1:0, ale w rewanżu przegrał 1:5 i zamiast w Lidze Mistrzów grał później w Lidze Konferencji. Raków z Karabachem zmierzył się na początku tego roku, 13 stycznia w Turcji, ale tylko w meczu sparingowym, w trakcie przygotowań do rundy wiosennej sezonu Bardzo intensywne życie mają piłkarze na europejskich boiskach. Trzeci tydzień z rzędu we wtorek i środę możemy pasjonować się zmaganiami w Lidze Mistrzów. Dziś na tapet bierzemy spotkania dwóch angielskich ekip, które zapowiadają się niezwykle emocjonująco. Atalanta – Liverpool wydaje się być gwarantem wielu bramek, a Manchester City może wyładować wszystkie negatywne emocje, które się wokół niego kręcą od pewnego czasu, na Olympiakosie, który o wyjściu z grupy raczej nie myśli, a skupia się na walce o trzecie miejsce. Gramy dubla na Ligę Mistrzów w STS wartego 528 PLN! Załóż konto w STS i graj bez ryzyka do 230PLN! Zwrot na konto depozytowe z kodem: ZAGRANIE Link aktywujący promocję -> Chcesz więcej typów bukmacherskich? Dołącz do Grupy Zagranie! Atalanta vs Liverpool W poprzedniej kolejce postawiliśmy na over 2,5 gola w meczu Atalanty i to nam się opłaciło. Włoska drużyna po remisie z Ajaxem może myśleć o awansie do 1/8 finału Ligi Mistrzów, bo wydaje się że to właśnie mistrzowie Holandii będą drużyną bezpośrednio zamieszaną w tę walkę. LIverpool jest faworytem tej grupy i dziś może postawić już jedną nogę w fazie pucharowej. Warunek jest jeden – wygrać na ciężkim terenie w Bergamo. Atalanta na trzy rozegrane mecze na własnym stadionie osiągnęła każdy możliwy rezultat – wygrała, przegrała i zremisowała. Warto zaznaczyć, że w tych trzech potyczkach zdobyła aż osiem goli, co znaczy, że mistrzowie Anglii nie mogą liczyć na łatwą przeprawę. The Reds mają jednak za sobą dobry okres i o porażce 2:7 z Aston Villą już nikt nie pamięta. Remis w derbach miasta i cztery kolejne zwycięstwa – to jest odpowiedź godna najlepszej drużyny w Anglii. Ostatnie mecze wpisują się w pewien schemat. Gola strzela Salah lub (i) Jota, a nierzadko widzimy rzut karny, który egzekwuje Egipcjanin. Podopieczni Jurgena Kloppa podobnie jak przed sezonem na początku kampanii mają problem z utrzymaniem czystego konta. Z wspomnianych pięciu meczów dwa razy udało się tego dokonać – za każdym razem w meczu Ligi Mistrzów. Dziś zakładam odwrotny scenariusz. Dlaczego? Co gramy? Dlatego, że Atalanta nawet jeśli zagra słaby mecz, to i tak do bramki trafi. W tym sezonie nie zdarzył się jeszcze mecz na zero z przodu, a w poprzednim sezonie Serie A zdarzyło się to tylko trzy razy na 38 rozegranych kolejek. Mniej takich starć miał tylko Juventus – dwa. Liverpool to godny rywal, jednak jego defensywa jest do złamania, zwłaszcza gdy kontuzjowany jest Virgil van Dijk. Gola na 1:0 potrafiło zdobyć nawet przedostatnie w tabeli Premier League Sheffield United. Mecz zakończył się wynikiem 2:1 dla The Reds, ale szrama na formacji defensywnej pozostała. Czy Liverpool mimo tego jest faworytem meczu z Atalantą? Moim zdaniem powinien wygrać to spotkanie, ale nie bez kłopotów. Tak było z West Hamem, tak było z Sheffield, tak było też w meczu z Ajaxem, kiedy gospodarze do samego końca walczyli o remis, a jedyną bramkę w meczu strzelili sobie sami. Superrezerwowy Diogo Jota może po raz kolejny zapewnić swojej drużynie komplet punktów, a Sadio Mane czy Mohamed Salah z pewnością mu w tym pomogą. Dlatego dziś zagram odważniej – zwycięstwo Liverpoolu + BTTS. Nasz typ: Liverpool wygra mecz i obie drużyny strzelą bramkę Kurs: Manchester City vs Olympiakos Grecy wydawali się być outsiderami grupy C, ale na własnym boisku pokonali Marsylię, co może dodać emocji w zmaganiach w tej czwórce. Jeśli Porto nieoczekiwanie zgubi punkty, to walka o drugie miejsce powinna być emocjonująca, a piłkarze z Pireusu mogą powalczyć o drugie bądź trzecie miejsce. Drugie, bo po pierwsze pewnie zmierza ekipa Pepa Guardioli. 3:0 i 3:1 w pierwszych spotkaniach pokazuje, że kłopoty w lidze nie przekładają się na europejskie puchary. The Citizens na własnym stadionie będą zdecydowanym faworytem i jakiekolwiek inne rozstrzygnięcie niż pewna wygrana gospodarzy będzie nie lada niespodzianką. Podobnie jak w przypadku Liverpoolu, wicemistrzowie Anglii po cięgach zebranych od Leicester przetrzeźwieli i poprawili swoją grę. Wciąż nie jest to to, czego oczekiwałby hiszpański trener, jednak widać światełko w tunelu prowadzącym do tego, do czego przyzwyczaił nas Manchester City. Olympiakos zagrał w tym sezonie trzy spotkania na wyjazdach i ich najbliższa przyszłość nie maluje się w kolorowych barwach. Czy czeka nas pogrom na Etihad? Niestety dla przyjezdnych – na to się zanosi… Co gramy? Sytuacja w defensywie City wydaje się być opanowana, od kiedy w duecie stoperów występują Dias oraz Laporte. Dwa ostatnie mecze ta para zakończyła z czystym kontem i tak też zakładam dziś. Valbuena, Masouras, El Arabi czy Fortounis to nie są zawodnicy, którzy moim zdaniem są w stanie zagrozić bramce gospodarzy. Dodatkowo widać, że Grecy są zupełnie inną drużyną u siebie, a inną na wyjazdach. W lidze 4-0-0 i 11:0 w bramkach, a wyjazdowe statystyki podałem wyżej i nie przemawiają one na korzyść przyjezdnych. Zakładam, że dziś Manchester City wygra mecz do zera. Nasz typ: Manchester City wygra mecz i obie drużyny nie strzelą gola Kurs: Zasady promocji: Kwota: możesz zawrzeć zakład za dowolną stawkę, ale otrzymasz maksymalnie 230 PLN zwrotu (minus podatek). Promocja dostępna dla nowych klientów, którzy założą konto z kodem: ZAGRANIE Naliczenie zakładu bez ryzyka automatycznie na podstawie kodu: ZAGRANIE Akcja łączy się z bonusem powitalnym. Jeśli Twój zakład zostanie rozliczony jako przegrany, otrzymasz zwrot. Zwrot nastąpi na konto depozytowe, a nie w formie bonusu. Maksymalna wysokość bonusu będzie pomniejszona o podatek od gry. Kursy podanych zdarzeń są na tyle wysokie, że można spróbować zagrać je jako osobne single. Ja jednak stawiam na dubla i AKO co może dać nam w przypadku wygranej 528 PLN! Oba mecze rozpoczną się dziś o 21:00 polskiego czasu. Życzymy dużych emocji i równie wysokich wygranych! Fan piłki nożnej, tenisa i snookera - z tych dyscyplin znajdziecie moje analizy na Na naszych łamach piszę także o siatkówce czy lekkoatletyce. Choruję na Ekstraklasę. W dzieciństwie zamiast uczyć się, czy oglądać bajki przełączałem telewizor między kanałami sportowymi. Pasja pozostała do dziś, a już od czasów liceum bawię się w dziennikarstwo sportowe. Byłem już w radio, internecie, social mediach, gazecie i skomentowałem około setki meczów. Absolwent dziennikarstwa i menedżer sportu. Pierwszy raz w historii - Przegląd Sportowy. Przegląd Sportowy Piłka nożna. Drugoligowy klub zagra w Azjatyckiej Lidze Mistrzów! Pierwszy raz w historii. Ventforet Kofu to drużyna, która od kilku lat gra w drugiej lidze japońskiej i ostatnio nie należała w niej nawet do czołówki. A jednak teraz szykuje się do debiutu w Azjatyckiej Rzadko kiedy reprezentanci Premiership zachodzą daleko w europejskich pucharach. W pierwszej kolejce Ligi Mistrzów i Ligi Europy spośród sześciu spotkań jedynie dwa zakończyły się zwycięstwem angielskich drużyn. Czy siła angielskiej ekstraklasy staje się przereklamowana, czy angielskie ekipy zwyczajnie nie lubią obcych? Arsenal przegrał z Borussią Dortmund, mistrz Anglii Manchester City z Bayernem. Obecny lider Premiership, Chelsea, zremisował z tragicznym w tym sezonie Schalke, a Tottenham nawet nie myślał o walce z Partizanem Belgrad i zadowolił się bezbramkowym remisem. Zasłużone zwycięstwo zaliczył tylko Everton w spotkaniu z Wolfsburgiem (4:1), bo Liverpool swoje trzy punkty z debiutującym w LM Łudogorcem Razgrad wymęczył dopiero w 93. minucie. O ile porażka przebywających w wiecznym letargu Kanonierów nie dziwi, o tyle Manchester City pozostawił po swojej porażce z Bayernem Monachium lekki niedosyt. Mistrzowie Niemiec nie byli tak dużo lepsi, zaś „The Citiziens” stwarzali zagrożenie pod bramkę Neuera, byli jednak nieskuteczni. Całą winę zwalić można by na dotychczasowy mózg zespołu czyli Yaya Toure. Środkowy pomocnik kompletnie nie przypomina zawodnika z poprzedniego sezonu, gdzie błyszczał geniuszem na prawo i lewo. Z Bayernem notował stratę za stratą, nie bronił i nie atakował. Wcześniejsze porażki zespołu z Eithad Stadium można było tłumaczyć kupowaniem na siłę ton gwiazd, które nie miały czasu, aby się dobrze zgrać. Obecnie o takim problemie mówić nie można, bo wskutek kary za przekroczenie finansowego fair play właściciele klubu zakupili tylko dwóch konkretnych piłkarzy – pomocnika Fernando i stopera Mangalę, z których żaden w przegranym meczu nie zagrał. Pellegriniego czeka trudne zadanie – uniezależnić swój zespół od Yaya Toure. Mówimy przecież o piłkarzu, który ma już 31 lat i choć umowę ma ważną jeszcze przez trzy kolejne, to trudno oczekiwać, że przez ten cały czas będzie zawodnikiem kluczowym. Były zawodnik Barcelony był jedną z przyczyn porażki w tak prestiżowym spotkaniu, rozczarowując kolegów i kibiców swoją grą. Nie można jego samego tylko obwiniać za porażkę, bo choć „The Citiziens” zaprezentowali się dobrze na tle tak potężnego rywala, to gdy już udało się wykreować sytuację bramkową, pudłował albo Dżeko, albo Silva. Rozczarowała również ekipa Jose Mourinho, która mimo kontrolowania spotkania nie potrafiła sforsować defensywy słabiutko spisującego się w tym sezonie Schalke. Można to tłumaczyć brakiem w podstawowej jedenastce fenomenalnego ostatnio Diego Costy czy błyskotliwego Oscara. Na boisku byli jednak od początku: pomysłowy Hazard, człowiek-orkiestra czyli Ramires czy taranujący wszystko Drogba. Nie można więc mówić o braku wartościowych zmienników, zwłaszcza że w Londynie nie ma regularnie nieskutecznego Torresa. Z powodu świetnej postawy w lidze można ten podział punktów „The Blues” przebaczyć, uznać za wypadek przy pracy. Kompletnie inaczej ma się sprawa z Tottenhamem. Zespołem, który po odejściu Garetha Bale’a nie potrafi się pozbierać i kupuje piłkarzy, którzy choć w pewnym stopniu mogliby zastąpić grającego w Realu Madryt Walijczyka. Skutki transferów są póki co mierne. Kupiony rok temu Lamela nadal nie potrafi się odnaleźć w Premiership, Paulinho i Eriksen grają w kratkę, a piłkarze kupieni w ostatnim okienku transferowym nie gwarantują wcale wyższego poziomu gry. Skutek jest taki, że „Koguty” grają niepewnie i bezbarwnie, czego świadectwem jest gwałt na futbolu, jakiego piłkarze Mauricio Pochettino dokonali w spotkaniu z Partizanem Belgrad. Rozczarował również w pewnym sensie Liverpool, który był rewelacją poprzedniego sezonu Premiership. Co prawda zaliczył udany powrót po pięciu latach nieobecności w Lidze Mistrzów, bo wygrał z Łudogorcem Razgrad 2:1, ale… Było to zwycięstwo wymęczone. Podopieczni Brendana Rogersa nie kaleczyli gry jak Tottenham, ale do formy sprzed roku było im daleko. Balotelli co prawda bramkę strzelił, ale nie zastąpił sprzedanego Suareza, który: rozgrywał, asystował i strzelał. W ataku widać było pewną nieporadność i chwilowy brak pomysłu na wstrzelenie piłki w bramkę debiutujących w Lidze Mistrzów Bułgarów. Dopiero Gerrard w doliczonym momencie dał zwycięstwo „The Reds”, wykorzystując rzut karny. Trzy punkty więc są, a o słabej grze za miesiąc nikt nie będzie pamiętać. Nic złego nie można jedynie napisać o Evertonie, który słusznie wygrał z rywalem na swoim poziomie. 4:1 z Wolfsburgiem robi wrażenie, bo choć „Wilki” nie są drużyną z czołówki europejskich klubów, to nadal ekipa silna. „The Toffies” szaleli w ataku, w bramce zaś na posterunku stał Tim Howard kilka razy w fenomenalny sposób udowadniający, że jest jednym z najlepszych golkiperów w Europie. Aż cztery spotkania z sześciu rozczarowały, a jeśli dorzucimy do tego koszyka Liverpool, to nawet pięć. Angielskie drużyny od dawna mają problemy w europejskich pucharach i mimo potężnej siły ognia, rzadko kiedy zachodzą wyżej w fazie pucharowej. W ciągu 11 ostatnich lat w Lidze Mistrzów tylko cztery razy triumfował klub z Premier League, w Lidze Europy zaś jedynie dwa razy. Skoro aż tyle ekip występujących na co dzień w najsilniejszej lidze świata gra w najważniejszych europejskich rozgrywkach co rok, to dlaczego wygrywają tak rzadko? Drużyny ligi angielskiej wcale nie są słabsze niż wcześniej. Wcale nie rozwijają się wolniej. Wcale też nie mają pecha. Powodem takich, a nie innych wyników w europejskich pucharach jest… sama Premiership. Liga, w której jedna trzecia tabeli walczy o mistrzostwo i w której kluby wydają najwięcej na transfery. Tak duża rywalizacja może i podnosi oglądalność Premier League, może sprawia, że rozgrywki angielskie są bardziej nieprzewidywalne, ale jednocześnie osłabia zespoły. W lidze hiszpańskiej są tylko cztery drużyny – Real, Barcelona, Atletico i Sevilla. We francuskiej PSG i Monaco. W Bundeslidze jest tylko Bayern, pozostałe kluby mogą się bić co najwyżej o drugie miejsce z Borussią Dortmund. Natomiast w Anglii trzeba uważać na prawie wszystkich. Arsenal, Tottenham, oba Manchestery, Liverpool, Everton. Mistrzowskie plany pokrzyżować potrafią również Newcastle i Southampton. Niemal połowa tabeli to drużyny nieobliczalne, zdolne do wszystkiego, na które trzeba cały czas uważać. Nigdzie indziej nie ma takiej konkurencji jak w Anglii, gdzie dodatkowo mecze rozgrywane są non stop! Piłkarze mają najkrótsze przerwy, grają tuż przed Wigilią i tuż po Nowym Roku. Gdy w Premiership piłkarze już grają, w innych ligach dopiero wraca się z urlopów. Efekt? Zmęczenie i presja. A dorzućmy do tego reprezentacje, w których duża część kopaczy także występuje… Stąd też wymuszone zmiany u Mourinho, który nie może już na początku sezonu pakować do pierwszej jedenastki wszystkich swoich gwiazd, jeśli myśli o mistrzostwie Anglii, bo w pewnym momencie zwyczajnie nie będą miały siły biegać. A jeśli gra się ciągle tymi samymi liderami, mamy sytuację taką jak w: Tottenhamie, Liverpoolu czy Manchesterze City. Z gry wypada jeden kluczowy piłkarz i wszystko się sypie. Następcy albo nie ma (Bale i Tottenham), albo jest to piłkarz o innej specyfice, z którym trzeba inaczej grać (Suarez i Liverpool), albo piłkarze chcą polegać na zawodniku, który jest bez formy (Toure i City). Wszystko to tyczy się również Arsenalu, choć kryzys „Kanonierów” to temat na jeszcze osobny artykuł. Szkoleniowcy zespołów Premier League muszą więc rozkładać swoje siły równomiernie i rozważnie na cały sezon, bo natłok spotkań jest niesamowity, zaś konkurencja nie śpi. Tutaj nie można sobie pozwolić nawet na jedną porażkę w lidze, gdyż ta może zostać wykorzystana w najmniej spodziewanym momencie. Stąd też wysoki poziom Premiership i zmęczenie, które towarzyszy piłkarzom tam grającym. Problem z brakiem dobrych wyników w europejskich pucharach nie polega więc na: braku klasowych piłkarzy, pieniędzy czy jakiejś klątwie. Do zagrania jest po prostu tyle, że nie wiadomo, do czego najpierw się zabrać. Arsenal Bayern Monachium Borussia Dortmund Chelsea FC Everton FC Schalke 04 Liverpool Ludogorec Razgrad Manchester City Partizan Belgrad Tottenham Hotspur VfL Wolfsburg
W sezonach 2003/2004 i 2005/2006 zespół zdobywał dublet, jednak nie osiągał sukcesów w Lidze Mistrzów. Następny sezon okazał się dla bawarskiej drużyny katastrofalny – tylko 4. miejsce w lidze, które nie dawało możliwości wystąpienia w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, oprócz tego zespół nie zdobył żadnego trofeum.
W ostatnich latach angielskie kluby nie odgrywały pierwszoplanowej roli w europejskiej piłce. Prym wiodła Hiszpania, od czasu do czasu do walki włączały się też Juventus czy Bayern. Od momentu triumfu Chelsea w 2011 roku oglądaliśmy jedynie pojedyncze przebłyski, które dwukrotnie pozwoliły dotrzeć klubom z Wysp do półfinału. Brytyjski futbol naprawdę ma poważny problem czy może to tylko przejściowy kryzys? Przeładowany kalendarz, nieodpowiednie przygotowania do sezonu, słaba motywacja piłkarzy – to tylko kilka z czynników, które mogą mieć wpływ na przeciętne występy angielskich drużyn w Lidze Mistrzów. A może jest wręcz przeciwnie – angielskim klubom zdarzył się po prostu słabszy okres, a media niepotrzebnie szukają problemów tam, gdzie ich nie ma. Faktem jednak jest, że kluby z Wysp solidnie odstają pod względem piłkarskim od głównych rywali ze Starego Kontynentu. Wydaje się, że najbliższy sezon może nam powiedzieć nieco więcej o całej sytuacji. Pojawia się bowiem szansa na przełamanie złej passy. Po pierwsze, Anglię w tegorocznych rozgrywkach reprezentować będzie aż pięć drużyn. W oczywisty sposób zwiększa to szansę na osiągnięcie niezłego rezultatu przez którąś z ekip. Po drugie, ławki trenerskie drużyn zajmują szkoleniowcy ze sporym doświadczeniem w grze w końcowych fazach Champions League. Antonio Conte, Jose Mourinho, Pep Guardiola, Jurgen Klopp to obsada, która jeszcze mocniej zwiększa szanse na dobry wynik. I wreszcie… piłkarze, którzy zasilili drużyny uczestników tegorocznej Ligi Mistrzów. 200 mln zainwestowane w defensywę przez City czy też spore wydatki Jose Mourinho mogą wkrótce zaprocentować. Chelsea „The Blues” po roku nieobecności wracają do najbardziej elitarnych rozgrywek klubowych na świecie. Wyniki losowania grup mogły wywołać wśród fanów Chelsea mieszane uczucia. Roma, Atletico oraz Qarabag – to kluby, które staną na drodze mistrza Anglii. O ile od drużyny z Azerbejdżanu raczej nie oczekujemy fajerwerków, o tyle Atletico oraz Roma są z całą pewnością w stanie pokrzyżować szyki podopiecznym Antonio Conte. Powodem obaw angielskich mediów w przypadku Chelsea jest przede wszystkim wąska ławka, która nie daje Antonio Contemu wielkiego pola manewru. Włoski szkoleniowiec, zakończonego niedawno okienka transferowego z całą pewnością nie może uznać za udane, gdyż nie udało się zakontraktować większości z zaproponowanych przez niego celów transferowych. Conte, który początkowo nie krył niezadowolenia z obrotu spraw, zdołał w ostatnich godzinach Deadline Day pozyskać włoskiego obrońcę Davide Zappacostę oraz byłego mistrza Anglii Danny’ego Drinkwatera. Powyższe ruchy mają dodać nieco głębi drużynie z Londynu. To, czy piłkarze zapewnią odpowiedni poziom, pozostaje póki co niewiadomą. Chelsea wyglądała w poprzednim sezonie niezwykle solidnie i kierując się wyłącznie ich zeszłosezonową dyspozycją, wypadałoby wytypować ich na drużynę, która zajdzie najdalej z angielskiej obsady Champions League. Kwestią decydującą będą tu oczywiście problemy kadrowe oraz to, jak klub ze Stamford Bridge sobie z nimi poradzi. Tottenham Los nie oszczędza podopiecznych Mauricio Pochettino. Borussia Dortmund oraz Real Madryt na pewno są w stanie zapewnić wszystkim zgromadzonym na Wembley interesujące widowisko. Pytanie, czy to samo można powiedzieć o Tottenhamie, który wciąż nie uporał się z czymś, co urosło już do miana „klątwy Wembley”. Grupa H, do której rozlosowany został klub z północnego Londynu, jawi się jako niezwykle zacięta. Faworytem jest w niej oczywiście Real Madryt, a walka o drugie premiowane awansem miejsce powinna rozstrzygnąć się między Borussią a Tottenhamem. Warto wspomnieć też o wyjeździe na Cypr, gdzie kilka drużyn na pewno pogubi punkty. Celem klubu, który swoje mecze rozgrywał będzie na Wembley, musi być wyjście z grupy. W poprzedniej edycji Tottenham nie zdołał awansować do fazy pucharowej, gdyż po fatalnych występach zajął rozczarowujące trzecie miejsce w grupie. Tym razem ma być inaczej. Większość piłkarzy zebrała już trochę doświadczenia i jest w stanie walczyć jak równy z równym, nawet jeśli nie z Realem, to przynajmniej z Borussią. Manchester City Ogromne pieniądze. Zwrot, który w kontekście klubu z Manchesteru powtarzany jest do znudzenia. Pep Guardiola pożegnał latem grupę piłkarzy, którzy nie znaleźli się w jego planach na ten sezon. Drużyna, która tworzy się na Etihead Stadium, staje się już powoli autorskim dziełem hiszpańskiego menedżera i to właśnie on w dużej mierze odpowiadał będzie za wyniki „The Citizens”. Krytyków Guardioli nie brakuje. Ogromne inwestycje poczynione w defensywę nie mogą przejść niezauważone, do pierwszej drużyny dołączył także Gabriel Jesus, który, jak pokazał ostatni mecz z Liverpoolem, jest w stanie nawiązać udaną współpracę z Sergio Aguero. To Manchester City wymieniany był przed sezonem jako najpoważniejszy kandydat w walce o mistrzostwo. Przeciętny początek sezonu podał to w wątpliwość, ale biorąc pod uwagę ostatni mecz z Liverpoolem, wydaje się, że City jeszcze nie pokazało pełni możliwości. Feyenoord i Szachtar nie powinny stanowić wielkiego zagrożenia, aczkolwiek trudno oczekiwać, by po prostu wyszli na mecz ze spuszczonymi głowami, z góry zakładając porażkę. Najgroźniejszym grupowym rywalem będzie jednak Napoli i to właśnie pojedynki z włoską drużyną mogą okazać się jednymi z ciekawszych w fazie grupowej. Dokładnie tak jak w przypadku pozostałych angielskich klubów Manchester City stać na osiągnięcie bardzo dobrego rezultatu. Faktem jest jednak, że podobnie mogliśmy mówić rok czy dwa lata temu. Wtedy również nic nie stało na przeszkodzie do osiągnięcia wymarzonego rezultatu. Włodarze „The Citizens” mają swoje ambitne plany i aby je zrealizować, nie szczędzą wydatków. My szanse City na bycie najlepszym angielskim klubem w Lidze Mistrzów oceniamy nieco wyżej niż Chelsea i o wiele wyżej niż Tottenhamu. Liverpool Dla podopiecznych Jurgena Kloppa los okazał się łaskawy. Sevilla, Spartak Moskwa i Maribor to zestaw, który (jak ciągle podkreślamy) W TEORII nie powinien stanowić dla „The Reds” ogromnego wyzwania. Oczywiście potyczki z Sevillą zapowiadają się interesująco i powinny być źródłem sporych emocji, ale nieśmiało wskazywalibyśmy w nich Liverpool jako faworyta. Podopieczni Jurgena Kloppa potrafią grać w piłkę. Pokazało nam to spotkanie z Arsenalem, w którym kompletnie zdominowali przeciwnika i rozegrali swój najlepszy mecz w tym sezonie. Odwiecznym problemem Liverpoolu jest obrona, której niemiecki trener wciąż nie zdołał poskładać w całość. Kolejny problem uwidacznia się, gdy na boisku nie przebywa jeden z piłkarzy „The Reds”. Ofensywa czwartej drużyny poprzedniego sezonu Premier League opiera się głównie na Sadio Mane. Aż strach pomyśleć, co gdyby jakaś nieszczęśliwa kontuzja wyeliminowała Senegalczyka z gry. Fani Liverpoolu musieliby chyba oczekiwać na powrót z wygnania banity – Philippe Coutinho. Logika każe nam stawiać szanse Liverpoolu gdzieś pomiędzy Manchesterem City a Chelsea, ale wyniki osiągane przez „The Reds” często mają niewiele wspólnego z logiką. Biorąc więc pod uwagę TEORETYCZNIE łatwą grupę, postawimy ich na równi z podopiecznymi Antonio Conte. Manchester United Znakomicie rozpoczęły sezon „Czerwone Diabły”. Kluby z dolnej części stawki zostały niemal zmiecione z murawy. Dogmat o nieomylności United został jednak obalony w poprzednią sobotę, gdy punkty urwało im Stoke. Drużynie z Manchesteru zabrakło skuteczności, by wyjść zwycięsko z batalii z dość nieprzyjemnym rywalem. Klub z Manchesteru również ma swoje słabe strony, które być może nie zostały jeszcze tak dobrze uwypuklone. Nie zmienia to faktu, że projekt autorstwa Jose Mourinho wydaje się być najbardziej spójny ze wszystkich angielskich drużyn. Grupowi rywale (CSKA, Basel, Benfica) zdecydowanie groźniejsi byliby kilka lat temu. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, aby zaliczyć udany powrót do Ligi Mistrzów, za którą kibice „Czerwonych Diabłów” mocno się stęsknili. Jak zostało powiedziane już wcześniej, United wydają się być obecnie najmocniejszym przedstawicielem Wysp Brytyjskich w Champions League i co za tym idzie, my również oceniamy ich akcje najwyżej. Chelsea FC Jose Mourinho Jürgen Klopp Liverpool FC Manchester City Manchester United Pep Guardiola Tottenham Hotspur
DaMI.
  • od82cwaob6.pages.dev/132
  • od82cwaob6.pages.dev/366
  • od82cwaob6.pages.dev/144
  • od82cwaob6.pages.dev/25
  • od82cwaob6.pages.dev/165
  • od82cwaob6.pages.dev/48
  • od82cwaob6.pages.dev/133
  • od82cwaob6.pages.dev/181
  • od82cwaob6.pages.dev/65
  • angielskie drużyny w lidze mistrzów